Uwaga! Opowiadanie przedstawia związek między Anglią a Japonią z Axis Powers Hetalia!
Zajęcia skończyły się o
stałej godzinie, czyli w okolicach piętnastej. Jak zwykle wyszedłem na szkolny
dziedziniec, gdzie każdorazowo czekałem na Nihona. Zawsze po mnie przyjeżdżał,
a potem razem ruszaliśmy w kierunku naszej ulubionej restauracji. Przeważnie
się spóźniał.
Oparłem się o średniej
wysokości murek, który prawdopodobnie miał być ogrodzeniem, jednak służył
głównie jako element dekoracyjny.
Wcześniej nie zwróciłem
uwagi na chłopaka w beżowym płaszczu i kapeluszu. Wyglądał jak jakiś detektyw
ze starszych filmów lub ktoś w tym rodzaju. Miał na sobie czarne spodnie i
eleganckie, błyszczące buty pod kolor, tak mi się tylko wydawało, garnituru,
który miał pod płaszczem. Nie widziałem jego twarzy, tylko kilka białych
kosmyków, opadających na twarz. Sprawiał wrażenie tajemniczego i obojętnego. W
pewnym momencie wydobył z kieszeni paczkę papierosów Marlboro, wyjął jednego i
włożył sobie do ust. Opakowanie wróciło do kieszeni. Zza pazuchy wyciągnął
czarną zapalniczkę, upuszczając przy okazji prostokątny skrawek papieru. Po
chwili wypuścił dym z płuc.
Obserwowałem go przez
cały ten czas. Jego ruchy były wprawne; widać było, że nie wykonywał tych
czynności po raz pierwszy czy drugi.
Odwrócił twarz w moim
kierunku i rzucił pełne obojętności spojrzenie. Miał czerwone oczy.
- Coś nie tak? –
zapytał.
Wtedy zdałem sobie
sprawę, że ciągle się na niego gapię.
- N-nie.
- Czekasz na kogoś? –
obrócił głowę i lekko ją zadarł.
- Tak. – ten facet nie
był taki straszny… chyba.
- Tak się składa, że ja
też.
- Naprawdę? Na kogo?
Może znam tę osobę.
- Kojarzysz chłopaka
znanego jako Arthur Kirkland?
Przełknąłem ślinę. Ten
koleś czekał na mnie? Dlaczego? O co mu chodziło?
- T-To ja.
- Poważnie? Hm… -
zamyślił się na chwilę, ale nie odwrócił wzroku. – Jesteś z Nihonem, prawda?
- Skąd…
- …to wiem? Mam swoje
sposoby. – uśmiechnął się. – To jak?
W pewnym momencie sposób
bycia tego chłopaka stał się… nie tyle irytujący, co… inny. Nie przypominał mi
żadnej osoby, którą znałem. Był poważny, pewny siebie, wyglądało na to, że ma
silną osobowość.
- Ech… Masz rację. –
poddałem się.
- Powinieneś dać sobie
z tym spokój. – oznajmił.
- Co?
- Nie pasujecie do
siebie. Jak na razie Nihon znosi twoje infantylne zachowanie i humory, ale… w
pewnym momencie zacznie mu to przeszkadzać. Później zacznie się od ciebie
izolować i zerwiecie.
- Masz bujną
wyobraźnię… - nie miałem pojęcia, co powinienem powiedzieć.
- Nie. Po prostu wiem
jak to się skończy.
Zacisnąłem dłonie w
pięści. Jak on mógł mówić takie rzeczy o mnie i Nihonie? Jak mógł próbować
przekonać mnie do zerwania z moim chłopakiem?
W pewnym momencie
straciłem nad sobą kontrolę. Zamachnąłem się i uderzyłem w twarz tamtego
kolesia. Czy on nie miał wstydu? Co za dystyngowany drań!
Z jego głowy spadł
kapelusz, odsłaniając białe włosy i pokazując czerwone oczy. Jeden z jego
policzków miał barwę niemal identyczną, co jego ślepia. Wbił we mnie wściekłe
spojrzenie.
- Widzę, że nic tu po
mnie, panie Arthurze. – podniósł z ziemi kapelusz, otrzepał go i założył na
głowę. – Pożałuje pan tej decyzji.
Odwrócił się na pięcie
i odszedł.
***
W nocy nie mogłem
zasnąć. Tamten koleś zachował się co najmniej nieodpowiednio i to jego
pożegnanie… Byłem pewien, że na tym nie spocznie i posunie się do czegoś
znacznie gorszego. Skoro miał tyle odwagi, żeby spróbować mnie przekonać, to
równie dobrze mógłby pójść z tym bezpośrednio do Nihona. No właśnie, Nihon.
Jesteśmy razem już od jakiegoś czasu i nie przypominam sobie, abym dostał
jakiegoś ataku w jego obecności. O co mogło mu chodzić?
Miałem dość bezczynnego
leżenia, więc podniosłem z krzesła moją białą koszulkę i poszedłem do łazienki.
Spojrzałem na swoje blade odbicie w lustrze: blond włosy opadały na zielone
oczy, zasłaniając w nieznacznym stopniu lekko krzaczaste brwi. Nie obyło się
też bez charakterystycznego znaku bezsenności – sinych worków pod oczami.
Odkręciłem wodę i
obmyłem twarz lodowatą wodą. Znowu spojrzałem na swoje odbicie. Działo się ze
mną coś złego. Od kiedy przejmowałem się jakimiś zapatrzonymi w siebie
debilami? W końcu wytrzymałem z Francisem i Alfredem. Dlaczego miałbym sobie
nie poradzić z tamtym idiotą?
Opuściłem łazienkę i
przeszedłem do kuchni. Kiedy znalazłem się przy blacie, drzwi od sypialni się
otworzyły i stanął w nich Nihon. Miał spuszczoną głowę i przysięgam, że nigdy
nie miał tak ciemnych włosów. Powoli ruszył w moim kierunku. Wyciągnął z
szuflady jakiś przedmiot, wyminął blat i złapał mnie za ramię. Po chwili zdałem
sobie sprawę, że leżę na podłodze.
Nihon na mnie usiadł i
zacisnął ręce na jakimś przedmiocie. Dopiero po kilku sekundach zauważyłem, że
trzyma nóż kuchenny. Byłem przerażony. Zacząłem wymachiwać rękami, licząc, że
to jakoś pomoże mi się wyrwać. Kiku tylko złapał moje prawe ramię i
unieruchomił mnie na dobre.
- Dlaczego mnie
zdradziłeś…? – zapytał grobowym głosem. Zrobił to tak cicho, że niemal go nie
usłyszałem.
- Z-zdradziłem? – byłem
kompletnie zbity z tropu.
- K… Kłamiesz! – Nihon krzyknął
i uniósł ramię z nożem. Wiedziałem, co chce zrobić.
Po chwili zrobiło się
całkiem cicho. Usłyszałem bardzo cichy szloch Nihona… Chwila… Szloch? To ja nie
umarłem?
Zdobyłem się na odwagę
i odwróciłem głowę w lewo. Kilka milimetrów dalej był wbity nóż, który zaledwie
minutę temu znajdował się w dłoni Nihona.
Spojrzałem na niego.
Jego oczy były zasłonięte przez grzywkę, ale wiedziałem, że płacze.
Przyciągnąłem go do
siebie. Nie stawiał większego oporu.
- Nie zdradziłem cię,
Nihon. I nie zamierzam. Jesteś dla mnie tym jedynym. – wyszeptałem. – Nigdy cię
nie zostawię.
Ująłem jego twarz w
dłonie i pocałowałem. Na jego miękkich ustach zdążyło zatrzymać się kilka łez.
Nawet one miały słodki smak.
Odsunął się ode mnie.
- N-nie nienawidzisz
mnie? – ciągle nie patrzył mi w oczy.
- Dlaczego bym miał? –
uśmiechnąłem się. – Kocham cię.
Czy… Czy ja to powiedziałem
głośno? Jeszcze nigdy te słowa nie opuściły moich ust. Myślałem, że to będzie
trochę… trudniejsze… Cóż, może okazywanie swoich uczuć nie jest takie trudne?
W końcu Nihon zdobył
się na odwagę i spojrzał mi w oczy. Na jego twarzy malowały się żal i smutek.
Tak, kochałem go. Jak mógłbym zostawić kogoś, kto w tamtym momencie wyglądał
tak niewinnie i bezbronnie? Jak mogłem zostawić kogoś, kto tak mnie
potrzebował?
Pochylił się do mnie i wyszeptał jedno słowo: dziękuję, po czym mnie
pocałował. Wtedy postanowiłem, że będę go chronić.
***
Następnego dnia, okolice piętnastej,
dziedziniec uniwersytecki.
Jak zawsze opuściłem budynek uniwersytetu i skierowałem się w stronę
murku. Dziedziniec był wyjątkowo pusty tamtego dnia być może ze względu na
dzień tygodnia (piątek) lub fakt, że w telewizji miała lecieć powtórka meczu.
Jako wierny fan piłki nożnej obejrzałem tę grę w Internecie.
Jak zawsze oparłem się o murek i czekałem. Wiał delikatny wiatr, który
wprawiał w ruch płatki kwitnącej wiśni, świeciło słońce i temperatura była
dosyć wysoka, dzięki czemu czekanie na Nihona nie było takie złe.
- Iggy! – do moich uszu dotarł znajomy głos.
W moją stronę biegł Ameryka, który w jednej ręce trzymał hamburgera, a w
drugiej kubek z jakiejś restauracji szybkiej obsługi. Pewnie z McDonald’s.
- Iggy! Szukałem cię! – powiedział, gdy się obok mnie zatrzymał. Jakim
cudem się nigdy nie męczył?
- Po co? Dobrze wiesz, że zawsze czekam w tym samym miejscu na Nihona! –
miałem ochotę go jakoś obrazić, ale nie przychodziło mi do głowy nic
wystarczająco dosadnego.
- Przybiegłem z waszego mieszkania!
- Co?! Jakim cudem tu przybiegłeś?! Nasze mieszkanie jest po drugiej
stronie miasta!
- Zapomniałeś, że zabrali mi prawko? No, nieważne. Chciałem się zobaczyć
z Nihonem, bo jak wiesz niedługo są moje urodziny, ale jak tam dotarłem to
nikogo nie było!
- Jak zawsze przesadzasz. Pewnie skoczył do sklepu albo…
- Coś mu się musiało stać!
Nagle mnie olśniło. Przypomniałem sobie spotkanie z tamtym albinosem. Na
mój sprzeciw co do zakończenia związku z Nihonem stwierdził, że pożałuję tej
decyzji. Czyżby chciał się na mnie zemścić przez Nihona? Jaką miałem pewność,
że Ameryka mówi prawdę? Często mnie okłamywał. Na przykład w zeszłe Święta
Bożego Narodzenia. Wysłał mi zaproszenie, podbiegające pod groźbę. Nie mogłem
mu ufać w stu procentach.
- Skąd ta pewność, Alfredzie?
- Jeżeli powiem ci, że to moja kobieca intuicja to mi uwierzysz?
- Nie… chyba nie.
- W takim razie to było przeczucie.
Miałem ochotę uderzyć go w twarz i z trudem się powstrzymywałem. Kobieca
intuicja… Ma beznadziejne poczucie humoru.
- Dobra, pojedziemy tam. Skombinuj mi samochód.
- Już skombinowałem. – wskazał na samochód Nihona, który stał na
chodniku.
***
W tym samym czasie, piwnica, inna
część miasta
Ciemność. To było pierwsze słowo, jakie mu przyszło do głowy, gdy
otworzył oczy. Ciemność była wszędzie. Otaczała go, przygniatała i niemal
pochłaniała. Był obolały. Nawet oddychanie sprawiało mu problem. Może ze
względu na wilgoć unoszącą się w powietrzu lub przygnieciony brzuch, a
przynajmniej takie wrażenie. Spróbował unieść głowę, jednak nie był w stanie
przez dziwne uczucie ciężkości. Z trudem poruszył rękami. Jego nadgarstki były
ściśnięte przez jakiś materiał, który wbijał się w skórę. Ponownie zalała go
fala bólu. Spróbował z nogami. Jego kostki były obolałe i mógłby przysiąc, że
są opuchnięte i skrępowane.
Miał wrażenie, że leży na czymś zimnym i twardym. Podłoga? Dno jakiegoś
pudła? Być może. Chciał sobie przypomnieć, co wydarzyło się w ciągu ostatniej
godziny, ale docierały do niego tylko rozmazane strzępki wspomnień. Głowa pękała
mu od bólu i najróżniejszych myśli. Co z nim teraz będzie? Gdzie jest?
Nagle usłyszał, że otwierają się drzwi. Do pomieszczenia wpadło trochę
światła, jednak on odwrócił wzrok. Spędził za dużo czasu w ciemności. Po tym
rozległ się odgłos kroków. Obcasy stukały o „podłogę”; dźwięk zbliżał się coraz
bardziej aż zatrzymał tuż przy jego twarzy. Mógł otworzyć oczy i spojrzeć na
tego człowieka. Może chciał mu pomóc? Jednak nie zrobił tego. Zacisnął powieki
jeszcze bardziej, próbując zamknąć w sobie cały niepokój, strach i przeczucie,
że ten, kto przyszedł chce mu zrobić coś złego.
Poczuł zapach perfum, który rozniósł się po pomieszczeniu. Elegancka,
męska woń wypełniła przestrzeń między mężczyznami. Tego typu aromat wydał mu
się w pewnym stopniu znajomy. Igirisu miał pełno flakoników i buteleczek
perfum, które przetrzymywał w sporym pudełku i traktował jak skarby.
Właśnie, Igirisu. Ile by dał, by go teraz zobaczyć, przytulić. Chciałby
spojrzeć w jego szmaragdowe oczy, odwzajemnić pełen miłości i ciepła uśmiech…
Ale to było niemożliwe. Jeszcze nie teraz.
Mężczyzna patrzył na niego intensywnie, a czerwone oczy lśniły w mroku.
Uśmiechnął się tak, jakby wiedział, o czym myśli jego ofiara. Upewnił się w
przekonaniu, że zaatakował z dobrej strony i sprawi, że Arthur Kirkland, ten
pewny siebie dżentelmen, będzie cierpiał. Jednak to mu nie wystarczyło. Chciał
zadać więcej bólu, raz na zawsze zetrzeć uśmiech z jego twarzy. Pragnął jego
cierpienia.
Dlatego uśmiechnął się szerzej.
- Trochę dziwnie patrzeć na ciebie i nic nie widzieć. – nieznajomy
przemówił dosyć niskim i pewnym siebie głosem z domieszką ironii. Nihona
przeszedł dreszcz. – Zimno ci? – mężczyzna odczuwał dziwną przyjemność z
gnębienia Nihona. – Pomyśl, co w takiej sytuacji zrobiłby Igirisu.
Kiku nagle otworzył szeroko oczy. O co chodziło? Znał Igirisu?
- Myślę, że już wiesz. – nieznajomy podniósł się, przełożył jedną nogę
przez swoją ofiarę i usiadł Nihonowi na brzuchu. – Wybacz, że będę musiał
zastąpić w tym Igirisu, ale nie martw
się. Niedługo poczujesz różnicę.
Mężczyzna zsunął z ust Kiku chustkę i pocałował go. Jego ofiara się przez
chwilę wyrywała, jednak dosyć szybko się uspokoiła. Oprawca się wyprostował i
pozwolił, by z oczu Nihona uciekło kilka łez. Otarł jego prawe oko zdecydowanym
ruchem i zlizał łzy, które znalazły się na jego kciuku.
- Myślę, że będziemy się dobrze bawić, Kiku-san.
***
- Nigdy nie przyzwyczaję się do twojego samochodu, Iggy. – Ameryka bujał
się na wszystkie strony na przednim miejscu pasażera.
Na początku chciałem go zostawić, ale skończyło się na tym, że wpuściłem
go. Oczywiście postawiłem jeden warunek. Zakazałem mu jedzenia w samochodzie i
zagroziłem, że jeśli coś przemyci, to skontaktuję się z kim trzeba i Warszawa
zostanie jego stolicą. Słyszałem, że ta groźba jest skuteczna i nie zawiodłem
się. Sprawdziła się w przypadku Ameryki.
Tak więc, siedzieliśmy w moim samochodzie, próbując dojechać do
mieszkania mojego i Nihona, co nie było łatwe w godzinach szczytu. Korek
ciągnął się przez pół miasta i chyba wiedziałem, dlaczego. Moje przypuszczenia
się sprawdziły, gdy po jakiejś godzinie minęliśmy różowego malucha pchanego
przez Litwę, to znaczy, Torisa.
Kiedy stanęliśmy przed drzwiami mojego mieszkania, ogarnął mnie pewien
niepokój. Bałem się tego, że Ameryka mógł mieć rację i z dziwnym przeczuciem
przekręcałem klucz w zamku. Moje przypuszczenia okazały się prawdą. Po wejściu
do domu zastałem straszny chaos: mój fotel był przewrócony, poduszki były
rozdarte, blat w kuchni - porysowany. Nie musiałem wchodzić do pozostałych
pomieszczeń, żeby wiedzieć, że Nihona tu nie ma. Z nieznanych mi przyczyn
poczułem gniew. Gniew na siebie, że zwlekałem i nie uwierzyłem wcześniej. Gniew
na siebie za to, że nic nie zauważyłem. Gniew w pełni uzasadniony. Byłem tak
wściekły na swoją głupotę i ignorancję, że nie potrafiłem rozpaczać. Tylko
zacisnąłem dłonie w pięści i z całych sił starałem się nie płakać.
- Iggy… – Alfred zbliżył się do mnie. – Wszystko w porządku?
- Znajdę go… Znajdę i za*******ę!
- Takie słowa… Nieładnie, Iggy.
Nie odpowiedziałem. Po chwili przestałem nad sobą panować i ruszyłem w
stronę wejściowych. Mniej więcej w połowie drogi przyspieszyłem i prawie biegłem. W ostatniej chwili Alfred
położył rękę na moim ramieniu.
- Gdzie idziemy, Iggy?
Zatrzymałem się. Zdałem sobie sprawę, że nie wiem, gdzie chcę iść. Nie
miałem żadnych dowodów, namiarów na tamtego dupka. Nie miałem kompletnie nic.
- To ja poczekam w samochodzie. – Alfred zbiegł po schodach i niedługo
później opuścił klatkę schodową.
Zamknąłem drzwi na klucz i oparłem się o ścianę. Odetchnąłem głęboko i na
chwilę zamknąłem oczy, żeby się trochę uspokoić.
Wtedy coś sobie przypomniałem. Kiedy tamten facet wyciągał zapalniczkę,
coś mu wypadło. Powinienem to sprawdzić. Warto byłoby też spróbować dodzwonić
się do Nihona.
Wyjąłem z kieszeni telefon i wybrałem jego numer. Po kilku dłuższych
sygnałach włączyła się poczta głosowa, więc rozłączyłem się. Nie chciałem
słyszeć jego głosu. Jeszcze nie teraz.
Opuściłem klatkę schodową i skierowałem się w stronę samochodu. Alfred
kucał po stronie pasażera.
- Co robisz? – w mojej głowie zrodziła się myśl, że mógł coś przemycić.
Na przykład jedzenie.
- To leżało pod siedzeniem. – uniósł prostokątny skrawek papieru.
Wyrwałem mu go z ręki i przyjrzałem się dokładniej informacjom wypisanym
na wizytówce. Gilbert Beilshmidt. Z jakichś powodów to nazwisko wydało mi się
znajome. Obok znajdował się numer telefonu i krótkie hasło reklamowe: JESTEM
NAJLEPSZY wypisane pogrubioną i co najmniej trzykrotnie powiększoną czcionką.
- Beilshmidt… - wyszeptałem do siebie. Alfred chyba musiał to usłyszeć,
bo się wyprostował.
- Czy to nie nazwisko Ludwiga?
Walnąłem dłonią w czoło. Dlaczego byłem takim idiotą?!
- To nie jego brat? – podstawiłem wizytówkę pod nos Alfreda.
- Chyba tak.
Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Ludwiga. Jak zawsze odebrał
Feliciano, który konwersację zaczął powtórzeniem przynajmniej czternaście razy
słowa PASTA. Uciszyłem go kilkoma
niecenzuralnymi słowami i groźbami aż w końcu podał mi Ludwiga do telefonu.
Wypytałem go o kilka najważniejszych rzeczy i wsiadłem do samochodu. Alfred
zrobił to samo.
- Gdzie jedziemy? – zapytał, gdy zapiął pasy.
- Zobaczysz. – odpowiedziałem i skupiłem się na prowadzeniu.
***
Miał wrażenie, że coraz trudniej mu złapać oddech. Do tego problemu i okropnego bólu w każdej
części ciała doszło jeszcze beznadziejne poczucie winy. Kiku opierał się
plecami o cementową ścianę z twarzą schowaną w dłoniach, podczas gdy jego
oprawca zapinał ostatnie guziki kamizelki.
- Doprawdy, jeszcze nigdy nigdzie nie musiałem się tak przeciskać. Co wy
robiliście przez cały ten czas? Cóż, nic to. Daję ci piętnaście minut na
ubranie. Bo jak nie… - mężczyzna się uśmiechnął. – Ponownie poznasz potęgę
Prus!
Japończyk nie zareagował na ten żart, nawet nie zwrócił uwagi na wyjście swojego
oprawcy. W tamtym momencie czuł się beznadziejnie. Prawie tak samo źle jak po
opuszczeniu przez Wanga. Jednak w jego sercu tliła się iskierka nadziei.
Nadziei na spotkanie z Arthurem i ratunek. Myśl, że jego chłopak na pewno go
szuka, podtrzymywała go na duchu i pozwalała wytrzymać upokorzenie.
Oparł głowę o betonową ścianę. Pozwolił, by kosmyki czarnych włosów lekko
odsłoniły bursztynowe oczy, z których zaczęły lecieć łzy. Czekam.
***
- Iggy, daleko jeszcze? – Alfred kontynuował bujanie na miejscu pasażera.
Z jakiegoś powodu strasznie mnie to irytowało.
- Tak! I zamknij się wreszcie! Potrzebuję skupienia! – byłem na granicy
wytrzymałości psychicznej… i fizycznej w sumie też.
- Nie musisz się tak pieklić. Pytam, bo błądzimy po tych łąkach już od
ładnych czterdziestu minut. Wiesz w ogóle, gdzie jesteśmy?
- Gdybyś tyle nie gadał na pewno bylibyśmy już na miejscu!
- Iggy, przyznaj się. To nic złego, że zabłądzili…
- Jest! Widzę!
W tamtym momencie dostrzegłem budynek, który opisał mi Ludwig. Był to
całkiem ładny, nowy domek w odcieniu jasnej żółci z czerwonymi dachówkami.
Brakowało tylko ogrodzenia, jednak ktoś już pewnie o tym pomyślał, bo na
podwórku można było zobaczyć materiały złożone w kilku miejscach.
- To tutaj tak gnałeś? – Alfred wydawał się być trochę zbity z tropu.
- Tak…
- Ktoś musi być naprawdę walnięty, żeby stawiać taki domek pośrodku
niczego… Cóż, nic to. Idziemy?
W jednej chwili opuściła mnie moja pewność siebie. Budynek przede mną
wyglądał bardzo niewinnie, chociaż pozory mogły mylić. Wziąłem głęboki oddech.
- Idziemy.
***
Nie czuł kompletnie nic. Miał wrażenie, jakby cała jego pamięć została
usunięta w jakiś mało humanitarny sposób, a upewniał go w tym ból głowy.
Jego oprawca zdawał się czerpać przyjemność z chwilowego zamroczenia
swojej ofiary. Położył Kiku na kanapie i cierpliwie czekał na pojawienie się
Arthura. Wypił ostatni łyk wcześniej przygotowanej szkockiej, schował scyzoryk
do kieszeni spodni i spojrzał na omamionego Japończyka. Podobało mu się to, co
widział. Brunet próbował otworzyć oczy, co chwila wzdychał i był zarumieniony. Jego
oprawca nie miał pojęcia, o czym śni jego ofiara, ale wiedział jedno: raz na
zawsze zmaże uśmiech z twarzy Arthura Kirklanda. Na tę myśl się uśmiechnął i
zajął miejsce na kanapie.
***
Alfred szedł dosyć szybko, z każdą chwilą zbliżając się do domku, kiedy
ja z każdym krokiem nabierałem wątpliwości i zaczynałem się stresować. Gdy
Ameryka znalazł się na pierwszym schodzie, odwrócił się w moją stronę.
- Wszystko w porządku, Iggy? Jesteś blady jak ściana.
- N-nic mi nie jest.
- Nie brzmisz zbyt przekonująco. Chodź tu.
Westchnąłem i zrobiłem krok do przodu. W końcu spróbowałem wziąć się w
garść i na nowo rozbudzić w sobie gniew. Wziąłem głęboki wdech i podszedłem do
drzwi.
- Jak tu wejdziemy?
- Normalnie. W moich filmach bohaterowie otwierają drzwi kopniakiem i od
razu walczą z tymi złymi…
- Daj już spokój. Myślałem, że wpoiłem ci zasady dobrego wychowania.
- Iggy, jesteśmy tu po to, by uratować Nihona, prawda? Więc weź się w
garść! Ic iżi!
Poddałem się i pozwoliłem rozwalić te przeklęte drzwi jak sobie wymyślił.
Nie miałem siły się z nim sprzeczać.
Alfred wpadł do przedpokoju korzystając z „wejścia smoka”, co było dla
mnie przesadą, jednak wszedłem tam tuż za nim. Naszym oczom ukazała się scena,
której nie chciałem oglądać. Tamten dupek… leżał na kanapie… z Nihonem… i…
całowali się…
- Hm? Czyżby Arthur Kirkland? – moje nazwisko zostało wypowiedziane
głośniej niż to było konieczne.
- Ty… - rzuciłem się do salonu, ale tamten drań wyciągnął scyzoryk.
- Nie sądzisz, że twoje położenie jest co najmniej… niekorzystne? Jestem
uzbrojony, mam zakładnika, a ty dysponujesz tylko nadludzką siłą tego idioty w
pinglach. Chociaż on i tak nie może nic zrobić, bo wystarczy jeden fałszywy
ruch, aby ten scyzoryk wylądował w jego klatce piersiowej. – albinos się
uśmiechnął. A co najgorsze – miał cholerną rację.
- Iggy! – Alfred krzyknął i chciał zrobić krok naprzód, jednak
powstrzymałem go.
- Nie wtrącaj się! To sprawa między nami dwoma. Lepiej się nie mieszaj.
- Ale… Iggy!
- Zamknij się i stój w miejscu!
Ameryka posmutniał, ale nie ruszył się.
- Dobrze, ale jeśli… coś ci się stanie…
- Co za wzruszająca scena! Aż się znudziłem. – mężczyzna ziewnął. – A co
ty o niej myślisz, Japończyku?
Odpowiedziała mu cisza.
- A… Asa… - usłyszałem zdyszany głos mojego chłopaka.
- Kiku!
Albinos uciszył Nihona pocałunkiem. Nie mogłem na to patrzeć. Rzuciłem
się do przodu, nie patrząc na konsekwencje. Gilbert wbił scyzoryk w ciało
mojego chłopaka, ale zepchnąłem agresora z kanapy i zacząłem z nim walczyć.
Udało mi się go oszołomić na chwilę i pozbawić broni, dzięki czemu miałem
szansę na atak. Uderzyłem go z całej siły w twarz, zamieniając mój gniew w
siłę, by powstrzymać tego popaprańca. Usłyszałem jeszcze jak Alfred krzyczy moje
imię, ale nie zareagowałem. Całą moją złość skierowałem na twarz Gilberta,
który próbował się jeszcze bronić. Zrzucił mnie na ziemię i przyszpilił mój
rękaw do podłogi drugim scyzorykiem. Musiał wyciągnąć go z kieszeni, gdy udało
mu się mnie położyć na podłodze.
- Umiesz się bić, nie ma co. – mocniej ścisnął moje prawe ramię. Cały
czas wbijał scyzoryk w mój rękaw, aż poczułem, że z tego miejsca zaczyna mi
lecieć krew. – Ale to nie wystarczy, żebyś odzyskał Nihona.
Jego słowa były niczym sztylet, który próbował mi wbić w serce.
- Iggy!
- Nie ruszaj się, debilu! Sam się tym zajmę! – Alfred znowu zaczynał mi
działać na nerwy. – A tobie nie za wygodnie?
Uderzyłem z całej siły kolanem w plecy Gilberta, który puścił moje prawe
ramię. Wykorzystałem okazję, by rozerwać koszulę i uwolnić się od scyzoryka.
Przeszedłem do kuchni i podniosłem z blatu nóż. Leżał obok połowy bochenka
chleba i wśród okruszków. Ten debil naprawdę mnie nie doceniał?
Rzuciłem się z nożem na albinosa i udało mi się go dźgnąć w plecy, jednak
nic sobie z tego nie zrobił. Podniósł się i zaatakował mnie scyzorykiem. Zalała
mnie fala bólu, którą przerwało coś, czego nie mogę sobie przypomnieć… Chyba straciłem
przytomność.